Stary Bajarz
Gość w Maleear
Dołączył: 22 Cze 2007
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Otmice
|
Wysłany: Pią 21:25, 03 Sie 2007 Temat postu: Stary Bajarz: Nittan i Dazha Kra'Desir (cz.1) |
|
|
Ktoś by rzekł „niby nic, a jednak się zaczęło”
Krasnoludzkie kopalnie Itilsis obfitują w różnorakiego rodzaju błyskotki. Stamtąd pochodzi Dazha Kra’Desir - krasnolud, który właśnie wkroczył na drogę dorosłości. Na wypolerowaną posadzkę przez otwory oraz umiejętnie ustawione lustra wpadły obficie promienie słońca rozświetlając ogromne przestrzenie tegoż krasnoludzkiego Imperium. Dazha klęczał przed tronem swojego przywódcy i składał śluby posłuszeństwa. Dotychczas mógł wykonywać prace rzemieślnicze, które według niego były bardzo nudne.
Otrzymał świetnie dopasowaną zbroje, tarcze, hełm, buty w zasadzie cały ubiór, teraz czekał tylko, aż przywódca przekaże mu topór krasnoludzkiego obrońcy. Była to skrzętnie wykonana broń, dopracowana w każdym szczególiku, tak ostra i tak twarda, że uderzając w kamień rozbijała go i nie było na niej żadnej rysy. Gdzieniegdzie na jej ostrzu wyryte były runy odpowiadające za specjalne właściwości .
Dazha ujął broń w dłoń i w geście ogromnej radości podniósł ja wysoko do góry odbijając promień słońca w miejsce, w którym powinny być ogromne wrota zamykające wyeksploatowaną część kopalni. Powinny, ale ich nie było, a na ich miejscu widok, który przeraził niejednego ze zgromadzonych krasnoludów. Jakaż wielka nieczysta siła musiała się zaląc w opuszczonej części kopalni. Ogromna horda szkieletów ruszyła przeciwko krasnoludom. Dazha zacisnął mocno dłoń na toporzysku i zasłonił przewódce. Skupił się mocno. Czuł, jakby jego nogi wrosły w ziemię i stał się niczym mur nie do przebicia. Trzaskał jedne szkielety za drugimi, to samo czyniły inne krasnoludy. Jednak wrogów nie ubywało, a krasnoludzkie topory wkońcu zaczęły grzęznąć pomiędzy kośćmi. Co niektórzy, znajdujący się bliżej zbrojowni zaopatrzyli się w ciężkie młoty bojowe i łamali szkielety na drobne kawałeczki. Ale cały czas napływające fale uderzeniowe oraz zmęczenie doprowadziło do klęski krasnoludów z Itilsis. Tylko Dazha trwał niestrudzenie otoczony ze wszystkich stron żywymi trupami. Nie wiedział, że przywódca już nie żyje, że nikt już nie żyje, że został tylko on sam. Nie wiedział, bo walczył w przekonaniu, że skoro jemu, krasnoludowi bez żadnego dotychczas bojowego przeszkolenia idzie tak dobrze, to wojownikom idzie z pewnością lepiej, a wspólnymi siłami zdołają odeprzeć atak. Wtedy szturm na chwile ustał. Dazha odwrócił się i wśród stert kości rozpoznał swojego przywódcę, swoich „brocioków”. Ten widok całkowicie go złamał. Poczuł ból w klatce piersiowej, ale nie wiedział czy to był cios zadany przez truposza. Padł na posadzkę.
Wyrok ten nie został podpisany tylko na krasnoludów, a stał za tym Moldeus. Skandalicznie zachowywujące się bóstwo śmierci, strącone na ziemię przez Thorma. Ale to całkiem inna historia. Wrócimy do naszej opowieści.
Niedaleko kopalni Itilsis rozpościera się stary las zamieszkiwany przez wysokie elfy. Stąd pochodzi drugi bohater o którym chce opowiedzieć. Zwie się Nittan. Wśród elfów nie ma nazwisk, chyba, że pochodzą one ze szlachetnych rodów lub są one nim nadane przez ludzi. Elfickie miasto zbudowane w koronie tego lasu zwie się Male Pariam, co przetłumaczyć można jako Miasto Paladynów, i właśnie tutaj Moldeus kierował swoje hordy w akcie zemsty wymierzonej w Thorma. Chciał zniszczyć wszystkich tych, którzy byli z nim związani, a Male Pariam, uważane za stolicę kultu Thorma, było idealnym celem.
Nie wszyscy mieszkańcy byli paladynami. Niektórzy nie zwykli posługiwać się długim mieczem, albo jeszcze czymś ciężejszym. A powszechnie wiadomo, że im masywniejszabroń tym silniej można uderzyć. Te elfy były za to obdarzone innym talentem. Ich atutem nie była wyłącznie szybkość w poruszaniu się, ale również ogromna ilość ciosów, w czasie gdy przeciwnik zdążał wyprowadzić najwiecej dwa ataki. Potrafili też lepiej niż paladyni leczyć innych. Wstąpywali do zakonu ucząc się kapłańskiej magii i mniszej dyscypliny. Właśnie takim akolitą był Nittan. Nazajutrz miał odebrać śluby i ruszyć w świat szerząc kapłańskie nauki. Los chciał inaczej. Przechadzając się po lesie zauważył przerażoną krasnoludzicę z dzieckiem na ręku. Nittan nie miał zbytniej ochoty z nią rozmawiać, bo powszechnie wiadomo, że elfy i krasnoludy się nie lubią, ale, że nie pozostawiłby żadnej istoty bez pomocy, postanowił jej pomóc. Myślał że goni ją jakiś zwierz, a ona chce tylko uchronić malca. Zacisnął dłonie na trzonkach kam, którymi zwykł walczyć, po czym wtopił się w otoczenie. Nie musiał iść daleko, żeby się naprawdę zdziwić. Pełno krasnoludzic i krasnoląt biegło przez las."Jakaż to tragedia musiała dopaść krasnali" pomyślał, po czym zaczął sie wypytywać co sie stało. W odpowiedzi odtrzymał tylko strzępki informacji. Jedynymi słowami, które zdołał zrozumiec było "uciekajmy" i "szkielety". "Nieumarli, ale skąd oni sie tam wzieli, przecież najpierw musiałyby przejśc przez nasz las, bo do Itilsis nie ma innej drogi, napewno byśmy je zauważyli".
Nittan skierował uciekających do Sittar, twierdzy ludzi zamykającą tę kotlinę. Szybko pobiegł do Male Pariam, by zorganizować pomoc krasnoludom. Elfy natychmiast wstawiły sie w gotowości, bo czuły, że tym razem dzieje się tam coś naprawdę strasznego. Odległośc z Male Palair do Itilsis była krótka, toteż elfy szybko znalazły sie u Bramy Kopalni.. Nie widzieli co dzieje się w środku bo większość luster było porozbijanych mogli sie tego tylko domyslać po odgłosach jakie do nich dochodziły. Odmówili krótkie modły, pobłogosławili broń i weszli do kopalni. Nie musieli iść daleko żeby napotkać opór, jednak błogosławieństwa pozwalały im na szybkie przedzieranie się przez hordy niemarłych bez większego wysiłku. Wróg nagle sie wycofał.
W głebi kopalni Nittan zauważył promień światła padający na krasnoluda. Wskazał go innym i szybko pobiegł w tamtą stronę.Widział jak krasnolud rozgląda się dookoła, jak padł na ziemię. Nittan pierwszy dobiegł do niego, po czym zaczął używać kapłańskich zaklęć aby obudzić krasanala i dowiedzieć się co się właściwie stało. W tym samym czasie elfy zdecydowały wytepić całe zło jakie zalęgło sie w kopalni. Czuli, że jego źródło znajduje się w wyeksplatowanej części. Ponownie pobłogosławili broń i ruszyli. Kilku kapłanów zostało by poszukać niedobitków i udzielić im niezbędnej pomocy. Nittan wciąż nieumiejąć dobudzić krasnala którym sie zajmował, poprosił Thorma o siłę, po czym wziął go na barki by wyprowadzic go na zewnatrz. Kiedy wyszedł z kopalni siły nagle go opuściły. Krasnal okazał sie być zbyt ciężki. Pot zalewał Nittanowi trarz. Nie widział, że pomylił drogi i zmierza w stronę niewielkiej skarpy niedaleko kopalni. Swoją pomyłke zauważył dopiero gdy stanął na jej skraju, ale było już zapóźno i spadli na dół wpadając w gęste krzaki. Można rzec mieli szczęscie, ale o tym później.
Tymczasem w kopalni rozgorzało prawdziwe piekło. Potym jak elfy weszły do wyeksplatowanej częsci kopalni, zostały otoczone przez szkielety, te jednak tylko stały niewykonując żadnych agresywnycg ruchów. Trochę to zdziwiło poladynów ale postanowili wbić sie głębiej. Po rozbiciu któregoś z kolei rzędu szkieletów, które cały czas stały w bezruchu, sytuacja zmieniła się. Posypały się głowy elfów. Taki nagły zwrot akcji na chwilę zniszczył morale paladynów, a to wystarczyła, żeby doszło do ich zagłady. Z ciemności wyłonili sie słudzy Moldeusa. Żywe istoty, które opierały się paladyńskim czarom i mieczom. Elfy zaczęły się wycofywać, jednak za ich plecami zamiast szkieletów również stali słudzy Moldeusa, lecz tylko kilku. Paladyni pewnie zabiliby ich, gdyby byli tego samego pokroju co reszta. Byli to najpotężniejsi uczniowie Moldeusa. Ich białe, runiczne tatuaże namalowane na czarnej jak smoła skórze oraz oczy, zdały się być widoczne w tych ciemnościach. Miecze paladynów odbijały się od nich lub łamały jak patyki, a kosy, w jakie byli wyposażeni, każdym machnięciem ścinały kolejne głowy. Tak w ciągu chwili armia Thorma została wybita.
Nittan obudził się zaplątany w pnączach. Jego kamy leżały na ziemi, toteż nie miał mozliwości się odciąć. Siłował się z krzakami lecz po chwili usłyszał jakieś zamachy oraz trzask odcinanych pnącz. Zauważył krasnoluda, który macha swoim toporem aby sie do niego dostać.
- O tu żeś je! - powiedział krasnal. Jego głos był donośny, niski, prawie gulgoczący. - Toś ty mie chyba wyciongnoł z kopalni, jeno mi powiydz jakoś mie udźwig i jakoś to zrobioł żeś musioł slecieć akurat tukej. Aleś widzam mioł wiynksze szczyńście, bo cie krzołki chycioły. Jo je zaciyńżki i żech połomoł wszystko i dlotego pleca mie bolom. - machnał toporem, uwalniając ostatecznie Nittana - Jam jest Dazha Kra'Desir, a ty jak sie nazywosz?
- Jestem Nittan.
- To suchej Nittan, co z resztą brocioków?
- Obawiam się, że nie żyją.
Krasnolud oparł sie na toporze, a z jego oczu polało sie kilka łez.
- Dyć krosnole nie płaczom! - powiedział, po czym sie wyprostował. - A kobiyty i dzieci?
- Skierowłem je do Sittaru.
- Aby tyle dobrze. Jeżeś z Male Pariam?
- Tak, a paladyni poszli do kopalni i pewnie kończa wybijac nieumarłuch. Tak myślę, bo chyba sporo czasu minęło. Jak spadłem musiałem zemdleć.
- Szkoda mi moich brocioków - przerwał Dazha. W jego głosie była nuta goryczy. - Ale trza być twardym. Jyno jako stond wylezymy? Ty bez problymu, boś lekki, to po badylach wleziesz na wiyrch, ale mie nie utrzymiom. Jasna Cholera! Jak moglimy tak zaniedbać staro kopalnia!
Krasnolud w złości uderzał toporem w skałę, rozkruszając ją.
- Czekaj, czekaj! - zawołał Nittan. - Chyba wiem jak możesz się stąd wydostać.
- Jako?
- Wbij ten topór o tutaj - wskazał palcem miejsce uderzenia. - Podciągnij się i sań na tym wystająym kamieniu. Potrafisz teraz wyjąć topór i wbić go wyżej?
- Czamu bych mioł nie umieć? - zapytał z ironią. - Dyć Dazha mom na imie.
- To dobrze, bo tak jeszcze z dwadzieścia razy.
Krasnolud spojrzał w górę, pokręcił głową, przeklał coś pod nosem. Nittan zachichotał. Wybuchowość Dazhy przypadła mu do gustu. Wskoczył na pnącza i przeskakując z jednych na drugie, pokazywał krasnalowi gdzie wbić topór i na czym stanąć. W końcu wdrapał się na wierzch.
- Eee - Dazha wyprostował się - dziynki. Niejedyn elf by pedzioł ciesz sie, że mosz łeb na karku, wiync jak jom mosz to coś wymyślisz.
Nittan zaśmiał się.
- Fakt.
- No wiysz - tłumaczył krasnolud - Joł bych coś wymyśloł, napewno bych wymyśloł, jeno chyba nie takie coś i... i po czasie.
- Pewnie wlazłbyś po linie - powiedział Nittan ze spokojem, sprawdzając jak długo zajmie krasnalowi domyślenie się, że liny nie ma.
- No po linie, po linie! Oczywiście, że po linie! - odpowiedział zadowolony Dazha. Pomilczał chwilę, podrapał sie po głowie. - Cholera! - zaklął - ale skond ta lina?
- Pewnie ktoś by ją rzucił, jakby cię znalazł, może nawet ten elf jakby się zlitował - zadrwił.
- Nono! - Dazha pogroził elfowi pięścią - No pamiyntej, że jo mom ostry topor!
- Ale krótkie nogi i wielki brzuch.
- To nie brzych, jeno... jeno kaś trza te piwo mieścić i wcale nie je wielki, to ta zbroja.
- Gdzie idziemy?
- Tys chyba sie w łeb walnał i to porzondnie. Ty sie mie, krosnoluda, pytosz kaj pódymy?! Że niby razym?!
- Mnie to nie przeszkadza - odpowiedział ze spokojem Nittan.
Dazhsie zrobiło się głupio. Nie zaakceptował elfa, ale teraz wyszedłby na nietolerancyjnego i opryskliwego. Elfy lubia droczyć się z krasnalami w taki właśnie sposób, żeby te mało inteligentne istoty, w ich przekonaniu, wyszły na muskularnych idiotów. Krasnoludy, niepotrafiąc szybko wymyślić odpowiedniej odpowiedzi, broną się śmiesznymi odzywkami, usprawiedliwiając tym swoje czyny, wygląd, bądż wcześniej wypowiedzine słowa. Czasami przyjmują za swoje, wartości wyznawane przez elfy, żeby nie być gorszym.
- Mie tyż ni - odparł Dazha.
- Bo jeśli chcesz możemy iść każdy w swoją stronę. Ja pójdę do Male Pariam a ty do Itilsis.
- O nie, nie, nie, nie, nie - powiedział szybko, zerknął przez ramię, łezka zakręciła mu sie w oku. - Nie chca oglondac poległych brocioków. Pozatym nie mom zamiaru w najbliższym czasie tam włazić.
- Boisz się?
- Nie bojam. Krosnole sie niczego nie bojom. Ale co jo bych tam som robioł... - Nittan uśmiechnął sie tylko, bo czuł, że krasnolud bał się nieco wejść do kopalni samemu.
- Idziemy do Male Pariam. Tam się prześpisz bo robi sie juz ciemno. Nazajutrz pójdziemy do Sittar. - Nittan ujrzał na twarzy Dazhy grymas niezadowolenia. - Nie martw się. W male pariam mamy windy - zadrwił po raz kolejny.
Krasnolud burknął coś pod nosem i poszli. Do Male Pariam było raptem pietnaście minut marszem. Słońce kryło się powoli za horyzontem. W Mieście Paladynów było jasno, zbyt jasno jak na światło z pochodni i miejskich latarni, i za wcześnie. Nittan przyśpieszył kroku. Po chwili poczuł swędzący zapach dymu w nozdrzach. Przeszedł jeszcze kawałek i zauważył czarną smugę unoszącą się nad Male Pariam.
- Coś się pali - odezwał się Nittan. - Pobiegne sprawdzić co i pomóc przy gaszeniu. Jakby ktos cię zaczepił, to powiedz, że przyszedłeś ze mną.
Nittan pobiegł. Wskoczył na drzewo, poprzeskakiwał z gałęzi na gałąź i wkrótce znalazł się na jednym z tarasów miasta. Było zupełnie pusto i cicho. Płonęlo większość domostw, zbrojownia i świątynia Thorma, a po pracowni alchemika zostały tylko zgliszcza. Chciał porozbijać zbiorniki, umieszczone przez elfy na palch ponad budynkami, w celu łatwiejszego uporania się z ogniem w razie pożaru, ale było widac, że ktoś to już zrobił.
- Chyba alchemik wymyślił coś nowego, wybuchowego - myślał na głos Nittan. - Mężczyźni są jeszcze w kopalni, a może juz przyszli, tylko po co zostawać jak nie ma gdzie się przespać. Pewnie wszyscy poszli do Sittaru, a paru zostało by otworzyc zbiorniki. Tylko czemu nie dogaszają ognia? Powinni gdzieś tu być, ale ich nie widzę. Poszukam.
Chodził kilka minut rozglądając się dokoła, od czasu do czasu przyglądając się nieco dłużej palącym budynkom. Drzewa wyglądały na zabezpieczone, bo to one są najważniejsze. Wzniesienie nowych budynków, a wiekszość jest z drewna, nie zajmuje elfom wiele czasu. W miesiąc powinno byś wszystko odbudowane. Kiedy zbliżal się do świątyni zdawało mu się, że słyszy głos kobiety. Szedł za nim. Za rogiem była Belebriel, jego przyjaciółka.
- No to by było na tyle - powiedziała. - Las się nie zapali.
Belebriel odskoczyła w tył chwytając za swój topór.
- Ufff... - odetchneła, - to ty. Miło cie widzieć. Wystraszyłeś mnie. Napadli nas! Szkielety! Całe setki, nie mielibyśmy żadnych szans. Wypatrywałam ojca. Kiedy je zauważyłam, natychmiast przybiegłam. Uciekliśmy do Sittaru. Z miasta widzisz co zostało. Co chwilę coś się wali. Przyszłam tu sama, oby otworzyć zbiorniki. Dym widać z Sittaru. Ale szłam górą, na dole jest zbyt niebezpiecznie. Obawiam się, że ojca juz nie zobaczę - powiedziała. Jej głos był wypełnoiony smutkiem. - Zapewne wielu z nas już nie zobaczy.
- A więc nie żyją?... A tutaj... Myślałem, że... Nieważne - Nittan spuścił głowę. Belebriel przeszła obok niego i zamachnęła się toporem. Coś nim rozbiła.
- Czasami znajdują się jakieś zabłąkane - Nittan odwrócił się i zobaczył rozbitego szkieleta. - Ale słońce je osłabia. Chodźmy już.
- Słyszysz?
- Nie, co?
Nittan wskoczył na maszt, spojrzał w strone Itilsis.
- Widze maszerującą armię! Idą w stronę Sittaru!
- To chodżmy tam czym predzej! Trzeba ich ostrzec!
Nittan zszedł z maszu.
- Koronami drzew - ciągnęla Bele. - Na dole są szkielety.
Nittan skrzywił usta.
- Na dole jest krasnolud, którego wyciągnąłem z kopalni!
- Poodcinałam wszystkie liny. Pobiegniemy dołem. Może nic się mu nie stało.
Schodząc widzieli, że Dazha walczy. Gdy zaszli krasnal rozbił ostatniego szkieleta.
- Coś sie tak ociongoł. Jakbyś wcześnij boł, to bych ci coś zostawioł. Pedziołech, żech z tobom, ale nie interesowali się tym kans, to żech perswazyi użoł - powiedział Dazha wysuwając topór do przodu. - Witoj młodo damo! Jestem Dazha Kra'Desir.
- A ja Belebriel Dy'nareth.
- To kaj je ta winda?
- Nie ma - odpowiedział Nittan.
- Jako ni ma?!
- Male Palair zostało zaatakowane - odparła Bele.
- A pozatym jakaś armia idzie w strone Sittaru - powiedział Nittan. - Musimy być tam pierwsi i ostrzec mieszkańców.
- Dobra! -krzyknął Dazha i zaczął biec.
- Stój! - Nittan dogonił krasnala i zatrzymał go. - W lesie jest chyba więcej takich grup szkieletów jak ta, którą rozbiłeś i robi się coraz ciemniej. Biegniesz w złym kierunku. Okarus dei - wypowiedział inkantację. Przed krasnalem pojawiła się mała świecąca kulka. - Biegnij za tym, poprowadzi cię. Ja i Bele jesteśmy szybsi. Brama miasta będzie otwarta dla ciebie. Powodzenia.
Elfy zniknęły krasnalowi z oczu.
- Swietnie! Zaś som. I co to wogóle je? - przyjrzał się chwilę światełku. - Eeee... prowadź.
Kulka wystrzeliła do przodu, Dazha za nią
- Nie tak drap! - zawołał. Kulka zwolniła nieco. - Tak dobrze.
Krasnoludy na ogół nie biegaja szybko, ale długie dystanse nie są dla nich rzeczą wyczerpującą. Dazha miał na sobie solidną krasnoludzką kolczugę. W ręce trzymał topór. W razie gdyby napotkał się na jakiegoś szkieleta, mógłby go odrazu użyć. Zachowywał sie jak mały taran, trzaskając wszystko po drodze. Żałował tylko, że nie ma hełmu, bo co chwilę obrywał w twarz jakimś patykiem. W lesie było już całkiem ciemno. Światełko oświetliło postać szkieleta stojącego na drodze Dazhy. Było za późno by wyhamować. Krasnal zdążył tylko wrzasnąć i całą swoją masą uderzył w niego, rozbijając go. Poczuł, że trzyma coś w lewej dłoni. Podniósł ją na wysokość oczu. Trzymał w niej głowę owego szkieleta. W biegu, sapiąc zaczął do niej gadać.
- Witoj. Zwia sie Dazha, a ty? Acha. Gówno cie to obchodzi.
Wyrzucił czaszkę. Po chwili wybiegł z lasu, a jego oczom ukazało się Sittar.
Z daleka, myślał, że brama jest zamknięta, ale w miarę zbliżania się zauważył, że jest rozchylona wystarczająco żeby mógł przez nią wbiec. Obejrzał się przez ramię. Biegły za nim szkielety, ale wolniej niż on i dosyć daleko. Nie potrafił ocenić ile ich jest. Światełko, które go prowadziło, zawróciło i popędziło w stronę szkieletów. Dazha nie patrzył co się stanie. Od murów miasta odbiło się światło. Gdy krasnal wbiegł przez bramę ta niezwłocznie się zamknęła.
Gdyby ktoś potrzebował tłumaczenia mowy krasnala piszcie, to umieszczę
Post został pochwalony 0 razy
|
|